tel. 780 540 089 | 798 215 604 pasja-horyzont@wp.pl

Single Blog Title

This is a single blog caption

Turnus rehabilitacyjny w Polańczyku 11.10.21-25.10.2021 r.

Zorganizowaliśmy turnus rehabilitacyjny dla naszych członków skarżących się na dysfunkcje ruchowe i zwyrodnienia kostno-stawowe. Zebrało się ponad 30 osób. Byliśmy rozlokowani w dwóch ośrodkach sanatoryjnych: Amer-Pol i Dedal, leżących na przeciwko siebie. Każdy uczestnik miał zlecone 3-4 zabiegi dziennie. Wszyscy byli najbardziej zadowoleni z masażu ręcznego. Wyżywienie było obfite i urozmaicone. Wieczorami były organizowane potańcówki.

Ale oprócz zabiegów leczniczych mieliśmy nie lada gratkę, bo okazję do zwiedzenia całego pasma Bieszczadów. Zorganizowaliśmy pięć wycieczek, a dodając spacer po Polańczyku to sześć.

W dwa dni po przyjeździe spacerowaliśmy z przewodniczką, która barwnie opowiedziała historię Polańczyka i poszczególnych ośrodków sanatoryjnych.

Zwiedzanie rozpoczęliśmy od Pogórza Przemyskiego. Pierwszym obiektem zwiedzanym w tym dniu był zamek w Krasiczynie – perła renesansu na Podkarpaciu. Zamek wybudowano na przełomie XVI i XVII wieku, jednak to Marcin Krasicki w XVII wieku nadał mu wspaniały wygląd, który w niezmienionym kształcie zachował się do dziś. Poza potężnymi murami twierdza posiada reprezentacyjne  baszty: Boską, z piękną kopułą skrywającą zamkową kaplicę, Papieską w kształcie papieskiej korony, Królewską w której nocował sam Zygmunt III Waza oraz Szlachecko-rycerską. Losy zamku są ściśle związane z osobą Marcina Krasickiego- kiedy ten zmarł bezpotomnie, przepadły dziedziczone przez pokolenia tytuły, godności i urzędy. Drugą świetność zamek przeżył dzięki rodowi Sapiehów, którzy wykupili podupadły obiekt w latach 30. XIX wieku i zarządzali nim aż do II wojny światowej. II wojna światowa to koniec historii zamku w Krasiczynie. Krasiczyn został zajęty przez wojsko radzieckie w nocy z 19 na 20 września 1939 roku. Przez ponad 1.5 tygodnia na dziedzińcu płonęło ogromne ognisko, a w nim wszystkie dokumenty, pamiątki, obrazy, książki i meble, które udało się wywlec z zamkowych pomieszczeń. Dziś zamek przechodzi gruntowną renowację i zaczyna pełnić funkcję komercyjną, dzięki której istnieje szansa na opłacenie dalszych prac konserwatorskich. Sapiehowie, ostatni właściciele obiektu, w ogrodzie sadzili drzewa na cześć każdego nowo narodzonego potomka, co skrupulatnie wynotowano na pamiątkowych tabliczkach. Odszukaliśmy lipy z imionami młodych Sapieżanek i dęby nazwane na cześć synów- również tego najbardziej zasłużonego z Sapiehów, kardynała Adama Stefana, pochowanego w centralnym miejscu Katedry Wawelskiej.

Z Krasiczyna pojechaliśmy do Przemyśla. Przemyśl bez wątpienia jest jednym z najładniej położonych miast w Polsce. Jego najstarsza część rozłożyła się na wzgórzu nad rzeką San, ponadto miasto otacza wianuszek fortów obronnych. Sporo tu zabytków, ciekawych budynków. Zabytkowe kamienice otaczają rynek i monumentalne kościoły – jak Bazylika pw. Świętego Jana Chrzciciela i Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny oraz Archikatedra Greckokatolicka. Podziwialiśmy też dworzec w Przemyślu, o którym mówiła wspaniała Pani Małgosia – przewodniczka, że jest najpiękniejszy w Polsce i chyba miała rację.

Dalszym celem zwiedzania była Kalwaria Pacławska. W bazylice znajduje się cudowny obraz Matki Boskiej Kalwaryjskiej. Jest on nieznanego autorstwa i początkowo znajdował się w klasztorze franciszkanów w Kamieńcu Podolskim, skąd został wyrzucony po zdobyciu przez Turków w 1672 roku i trafił w niejasnych (obrosłych legendą) okolicznościach do Kalwarii Pacławskiej. Wywieziony z miejscowego kościoła w 1944 roku obraz odnaleziono po przejściu frontu koło Gorlic. Jadąc dalej podkarpackimi serpentynami dotarliśmy do Arłamowa. Są takie miejsca, które idą przez historię wielkimi krokami. Zmieniają się nazwy, granice, ustroje, mody, potrzeby, a one rozpalają wyobraźnię i albo się o nich znacząco milczy, albo głośno mówi. Taki jest Arłamów. Osada w samym sercu historii i polityki. Najpierw przez nie zniszczona, potem odrodzona i ukryta. A teraz luksusowo święcąca czterogwiazdkowym blaskiem. Kwestie woli i niewoli, fizycznego odgrodzenia i przesiedleń odgrywają w historii Arłamowa niezwykle ważną rolę. Albo przyjeżdżano tu pod przymusem, albo pod groźbą trzeba było stąd wyjechać. Albo odgradzano się od innych, albo było się odgradzanym. Do tej „złotej klatki” trafił też w 1982 roku Lech Wałęsa. Arłamów dziś – luksus, sport i piękne widoki. I tym luksusem i pięknymi widokami zakończyliśmy pierwszy dzień wycieczkowy.

Kolejna wycieczka odbyła się po południu, zaplanowano zwiedzić bieszczadzkie zapory i ogród biblijny w Myczkowcach. Zatrzymam się dłużej w ogrodzie. Ogród Biblijny jest nie tylko sposobem upiększenia otoczenia roślinnością Bliskiego Wschodu, ale przede wszystkim stanowi specyficzny zapis teologii Biblijnej. Jednocześnie zawiera także przemyślaną i uporządkowaną katechezę o biblijnej historii zbawienia. Ogród Biblijny to miejsce, które poprzez środowisko przyrodnicze, rośliny, które zostały wymienione w Biblii, a także poprzez inne elementy kompozycji wprowadza w wydarzenia przedstawione na kartach Pisma Świętego. Pozwoli przybywającym odbyć jak gdyby podróż po ziemi ojczystej Jezusa. Oprócz ogrodu biblijnego obejrzeliśmy też park miniatur sakralnych w skali 1:25.

W kolejnym dniu mieliśmy możliwość pojechać do Komańczy, gdzie był więziony błogosławiony Stefan Wyszyński i galerii miejscowego artysty Zdzisława Pękalskiego.

“Jest w Komańczy dom jasny malowany nadzieją
i koronką z drzewa ozdobiony
szumem jodeł wiekowych i zapachem żywicznym
w każdej porze szczelnie otulony…”

(ks. Zbigniew Czuchra MS)

Ten „dom jasny” pozostanie symbolem wizyty w jednym z najurokliwszych zakątków Polski. Bieszczady to dla miłośników fauny, flory, wędrówek, wymarzony Eden, gdzie można znaleźć to, czego się szuka i każdy może znaleźć tu „kawałek” siebie. Pośród jodeł wiekowych zobaczyliśmy klasztor, który od ponad 80 lat spogląda ze zbocza Birczy na zastępy świerków salutujących przed nim na baczność. Od wiaduktu prowadzi asfaltowa dróżka, którą lat temu 65 codziennie, podczas internowania (29.10.1955-28.10.1956) z kosturem i różańcem w ręku przemierzał Prymas Polski Kard. Stefan Wyszyński. Napisy zamontowane wzdłuż Dróżki zwracają uwagę na wciąż żywą, sercem wyczuwalną tu jego obecność. W kawiarni u sióstr nazaretanek wypiliśmy kawę i zjedliśmy pyszne ciastko. I już szybko pędzimy do Hoczwi, miejscowości, gdzie Zdzisław Pękalski mówił o sobie tak: „Maluję świętych w żłobach, korytach i miskach, maluję świętych na stajennych deskach, maluje świętych na drewnie wydobytym z wody, maluję świętych na szczątkach po spalonej cerkwi, maluję świętych na trzaskach toporem łupanych, maluję świętych na różnym nędznym materiale bo się na to święci nie gniewają wcale”. Piękne obrazy, szkoda tylko, że artysta zaniemógł.

W jedno popołudnie mieliśmy rejs statkiem po Zalewie Solińskim i podziwianie krajobrazów z wody. Przepiękne Bieszczady są jesienią, wzgórza jakby pędzlem malowane.

No i ostatnia wycieczka. Wyjeżdżamy w kierunku Ustrzyk Dolnych, które otrzymały prawa miejskie 1727 roku. Miasto rozwinęło się dzięki zbudowanej w 1872 roku linii kolejowej Przemyśl-Budapeszt oraz rozwojowi przemysłu naftowego. Przed Ustrzykami mijamy Cisną, gdzie jest pomnik ku czci milicjantów, którzy odparli atak band UPA i obronili mieszkańców. Wstępujemy do baru Siekierezada, specyficzny, w stoły są wbite siekiery. Docieramy do Jabłonki, gdzie zginął Karol Świerczewski, dowiadujemy się o prawdziwej przyczynie śmierci generała (prawdopodobnie polscy żołnierze wydali na niego wyrok). Po drodze mamy ognisko i kiełbaski. W drodze powrotnej zwiedziliśmy stary kościół pw. Wniebowstąpienia Pana Jezusa, urządzony w cerkwi.

Oprócz wycieczek mieliśmy zorganizowane spotkanie integracyjne, gdzie urządziliśmy imieniny: Teresy, Jadwigi, Aldony, Tadeusza (było 8 solenizantów). Ponieważ pogoda dopisywała, więc zorganizowaliśmy też jednego popołudnia ognisko.

Jak widać czas spędziliśmy miło, wesoło i beztrosko.

Tekst: Jadwiga Sowulewska; zdjęcia: Waldemar Arciszewski